Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

był tak obficie, że siedm razy tyle osób najeść się mogło do syta, a wszystkie potrawy gorące. Nie było ani jednego z tych zimnych mięs łykowatych, co to leżały na półce w wilgotnej śpiżarni całą noc, żeby nazajutrz rano przypomnieć smakiem potrawkę ze starego ludożercy. Wujaszek Silas odmówił przed jedzeniem długą modlitwę, wzywając przy zastawionych potrawach błogosławieństwa Bożego; przynajmniej, że miał Pan Bóg co błogosławić.
Całe poobiedzie toczyła się ożywiona rozmowa, w której Tomek i ja braliśmy udział nie mały. Nastawialiśmy pilnie ucha, czy czasem nie wspomni kto o murzynie zbiegłym i pojmanym, ale nadzieja nas zawiodła, myśmy zaś bali się poruszać tego przedmiotu. Wreszcie wieczorem, przy kolacyi, odzywa się jedno z dzieci:
— Tato, czy Tomek, Sid i ja możemy pójść na przedstawienie?
— Nie — odpowiada wujaszek — przypuszczam, że go nie będzie, a choćby i było, tobym wam pójść nie pozwolił. Ten zbiegły murzyn, niedawno do mnie przyprowadzony, opowiadał o strasznej sromocie tych przedstawień, Buston więc, nasz sąsiad, postanowił podburzyć miasto i okolicę do wyświecenia tych bezczelnych gorszycieli. Sądzę, że to się już stało.
— Aha! — powiadam sobie — złapali się, alem ja temu nie winien.
Tomek i ja mieliśmy spać w jednym pokoju i w jednem łóżku, pod pozorem więc zmęczenia powiedzieliśmy dobranoc i poszliśmy położyć się zaraz po kolacyi. Ale wszedłszy drzwiami, natychmiast