chu, jak grudka zgęstniałego błota pod uciskiem dłoni.
— Tak, paniczu, psa, ale nie takiego jak inne. A może panicze ciekawi go zobaczyć?
— I owszem, rzekł Tomek.
— Jakże to? W biały dzień tam pójdziemy? Inny plan miałeś — szepnąłem zcicha Tomkowi.
— Teraz mam taki.
Cóż było robić? Ustąpiłem, chociaż niechętnie i poszliśmy. Wszedłszy do środka, zrazu nic nie widzieliśmy, tak było ciemno, ale Jim — bo to Jim był naprawdę, zobaczywszy nas, zawołał:
— Co? Huck i panicz Tomek! Wiedziałem, że tak będzie!
Zdumiony murzyn oczy wytrzeszczył i mówi:
— Co? To on zna paniczów?
Myślałem, że wszystko przepadnie. Ale Tomek spogląda na murzyna obojętnie i zdziwiony pyta:
— Kto? Zkądże ci przyszło do głowy, że on nas zna?
— Zkąd przyszło? A przecie on wykrzyknął, że zna paniczów.
Wtedy Tomek, jeszcze więcj zdziwiony, rzecze, jakby do siebie:
— A to rzecz ciekawa! Kto wykrzyknął i kiedy?
Potem zwróciwszy się do mnie, z zimną krwią pyta:
— A ty, czyś słyszał cokolwiek?
Ma się rozumieć, że na takie pytanie mogła być tylko jedna odpowiedź:
— Nie, nic nie słyszałem
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.