Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

markotny. — Wszystko idzie łatwo, jak z płatka... Aż wstyd! niema ani trudności, ani przeszkody. Dozorca więzienny? Nie istnieje — kogóż więc uśpić napojem?.. A przecie w każdem więzieniu przyzwoitem być powinien. Niema nawet psa, którego możnaby otruć! Niby to trzymają Jim’a na łańcuchu! Ależ łańcuch na dziesięć stóp długości z obręczą, na jednym końcu założoną na nogę więźnia i zamkniętą na kłódkę, drugim końcem przytwierdzony niby do nogi łóżka... Cóż z tego, kiedy dość unieść łóżko, żeby ogniwo zsunęło się z nogi! A Wuj Silas? Każdemu wierzy, wszystkim klucz daje, nie pilnując tego murzyna z głową podobną do jarmużu. Jim mógłby wprawdzie wyjść przez okno, ale jakże będzie uciekał z długim łańcuchem? Czysta zgryzota! Bo ten łańcuch, to jedna jedyna trudność, wszystkie inne sam wymyślać muszę! Ha! cóż robić, trzeba brać to, co jest, kiedy niema tego, co być powinnno. W tem tylko jedna pociecha, że musimy sami stwarzać przeszkody, ku większemu dla nas zaszczytowi.
Bo powiedz, proszę. Odrzucamy latarnię, wiedząc, że światło jej może nas zdradzić. Gdybyśmy jednak nie pamiętali o tej niezbędnej dla wszystkich spiskowców ostrożności, to moglibyśmy pracować przy pochodni — taka to czujność!...
Aha... dobrze, że mi to na myśl przyszło... Musimy, jak najprędzej zdobyć coś takiego, z czego można zrobić piłę...
— A na cóż nam piła?
— Jak to, na co? Trzeba przecież odpiłować nogę łóżka, o którą łańcuch zaczepiony.