— Po co? Sameś dopiero mówił, że wystarczy podnieść łóżko, żeby łańcuch sam opadł.
— Ach, Huck, z tobą zgryzota prawdziwa! Jakie ty masz dziecinne pomysły!... Tyś chyba nigdy w życiu nie czytał porządnej książki, ani pamiętników barona Trenck’a, ani Kazanowy, ani Benwenuta Cellini, ani Henryka IV, ani wogóle żadnej pouczającej? Któż słyszał uwalniać więźnia sposobem tak pospolitym? To dobre dla starych panien, lecz nas niegodne. Nie, nigdy! Prawdziwe w tej kwestyi powagi uczą tak: przepiłować nogę od łóżka, trociny połknąć, żeby nie zostało ani ździebełka, miejsce, gdzie noga przepiłowana, pomazać błotem albo tłustością, a wtedy najwprawniejsze oko nie spostrzeże przepiłowania. W chwili stanowczej, wyciągniemy z pod łóżka nogę odpiłowaną, łańcuch opadnie, no... i po wszystkiem. Wtedy dopiero spuszczasz się po drabinie sznurowej do fosy, łamiesz nogę... — bo drabiny takiej powinno niedostawać co najmniej dziewiętnaście łokci — a tam już czekają z końmi wierni wasale, podnoszą cię omdlałego, rzucają na siodło i lecisz z wiatrem w zawody do obczyzny, do Langwedocyi, Nawarry albo gdzieindziej. To się nazywa uciekać z więzienia! Chciałbym, żeby wokoło tej budki była fosa. Jeżeli nam czasu wystarczy, wykopiemy ją jeszcze.
— Pocóż fosa — mówię — kiedy wykopiemy przejście podziemne?
Ale Tomek nie słuchał nawet, zapomniał o mnie i o świecie. Brodę podparłszy ręką, myślał, myślał nad czemś długo, nareszcie westchnął, wstrząsnął głową, znów westchnął i mówi:
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.