Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

bie przykłady, obchodzą mnie tyle, co zdechły szczur.
— Zgoda! — powiada Tomek. — Przystaję na motyki, bo... nie można inaczej, ale gdyby okoliczności były inne, nie zgodziłbym się na to ustępstwo i nie pozwolił na naruszenie prawideł, bo dobre jest dobrem, a złe złem i człowiekowi nie wolno postępować źle, gdy mając olej w mózgu, wie, co się dobrem nazywa. Daj mi nożyk!
Widząc, że go niema pod ręką, podałem swój. Rzucił go na ziemię wołając:
— Podaj mi nożyk!
Domyśliwszy się wreszcie, o co chodzi, podałem mu motykę, śród starych narzędzi znalezioną. Wziął ją i ani słowa nie rzekłszy, zaczął kopać. Taki to był Tomek. Nic dziwnego: miał zasady!
Gdym znalazł łopatę, zaczęliśmy pracować we dwóch: jeden kopał, a drugi odrzucał ziemię na przemiany. Po jakimś czasie musieliśmy zaniechać roboty, bo ręce, strasznie zbolałe, już nam odmówiły posłuszeństwa, dół jednak był wcale porządny. Tomek wyszedł pierwszy, ja za nim w kilka minut.
Następnego dnia ukradł Tomek łyżeczkę od herbaty i lichtarzyk mosiężny, żeby z tego porobić pióra dla Jim’a, ukradł także i sześć świec łojowych, ja zaś trzy talerze cynowe. Gdy Tomek twierdził, że to za mało, poradziłem wyrzucone przez Jim’a talerze zbierać w chwastach pomiędzy okienkiem a ogrodzeniem i dawać je znów Jim’owi. Uspokoił się więc Tomek i mówi:
— Teraz trzeba obmyśleć sposób dostarczenia wszystkiego Jim’owi.