Tomek w wybornym był humorze. Mówił, że nigdy w życiu lepiej się nie bawił, że taka tylko rozrywka godną jest człowieka rozumnego i że gdyby rzecz była możliwą, to należałoby przedłużyć tę rozkosz szlachetną na całe życie, a potomkom przekazać obowiązek wyswobodzenia Jim’a z niewoli.
Nazajutrz rano poszliśmy do drwalni, żeby ciężkim toporem porąbać mosiężny lichtarz na kilka niewielkich kawałków, które Tomek wraz z łyżeczką schował do kieszeni. Ztamtąd udaliśmy się do kuchni murzyńskiej, a gdy ja rozmawiałem z Nat’em dla odwrócenia jego uwagi, Tomek wpakował jeden z kawałków lichtarza w podpłomyk, przygotowany dla Jima. Ciekawość nas brała, jak się nam uda przesyłka.
Poszedłszy z Nat’em do więźnia, przekonaliśmy się, że poszło wybornie: zapuściwszy zęby w podpłomyk, o mało wszystkich nie wyłamał. Nie mogło udać się lepiej, sam Tomek to przyznał.
Jim nic nie dał poznać po sobie, ale potem był ostrożniejszy i nigdy chleba do ust nie wziął, dopóki go widelcem w kilku miejscach nie wypróbował.
Gdy raz staliśmy sobie w więzieniu Jim’a, prawdę mówiąc, bardzo ciemnawem, nagle z pod łóżka wybiega w podskokach jeden pies, potem drugi i tak dalej, aż do jedenastu! Zrobiło się tak ciasno, że szpilkę wetknąć byłoby trudno. Tam do licha! zapomnieliśmy założyć na łańcuch drzwi, prowadzących z podwórza do przybudówki. Murzyn Nat krzyknął tylko rozpaczliwie: „Czary!“ i przykucnąwszy na ziemi pomiędzy psami, jęczał, jak na śmiertelnej pościeli. Tomek zaś silnem szarpnięciem roztworzył
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.