kę przy kapeluszu, ponieważ dzieci oznajmiły nam, że rodzice zaraz po śniadaniu pójdą odwiedzić murzyna. Przed śniadaniem Tomek wpuścił łyżeczkę do kieszeni obszernego kitla, który wujaszek miał na sobie, i staliśmy już potem spokojnie, czekając na ciocię Salusię.
Przyszła nareszcie, ale zgrzana, czerwona, w złym humorze, i ledwie wujaszek odmówił modlitwę przed jedzeniem, zaraz rozpoczęła kroki wojenne.
— Cały dom przeszukałam, zajrzałam w każdy kącik i pojąć nie mogę, co się stało z twoją drugą koszulą.
Serce tak się we mnie rzuciło, że aż wpadło pomiędzy płuca, wątrobę i różne inne wnętrzności. Gryząc właśnie twardą skórkę od chleba, już przełknąć ją miałem, gdy kaszel, zastąpiwszy jej drogę, takiego dał skórce prztyczka, że mi z ust wyskoczyła, jak z procy, przeleciała stół jak szeroki i uderzyła w oko jedno z dzieci. Dziecko wrzasnęło, jakby je kto ukropem oblał i zaczęło fikać nogami. Ja zgłupiałem, Tomek zaczerwienił się po same uszy. Z ćwierć minuty może trwało zamieszanie, podczas którego, gdybym mógł, byłbym wyskoczył z własnej skóry i uciekł, gdzie oczy poniosą. Ochłonąwszy, siedzimy spokojnie z miną niewinną, a wuj Silas mówi:
— Ja także nie rozumiem, co się z nią stać mogło. To ciekawe, doprawdy. Wiem doskonale, żem ją zdjął z siebie, bo...
— Jedną masz, nie dwie na sobie. Z góry wiedziałam, że to powiesz. Wiem, żeś ją zdjął, ale jej niema. Tobie, jak widzę, koszul nastarczyć nie można, a co z niemi robisz, tego odgadnąć nie mogę.
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.