Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdawałoby się, że człowiek w twoim wieku powinienby pamiętać o swoich rzeczach.
— Niewątpliwie, Salusiu, ja też czynię, co mogę: staram się pamiętać o rzeczach. Ale widzisz, w tym wypadku nie ja jeden jestem winien. Sama wiesz, że wtedy tylko widuję swoje koszule, kiedy je noszę, a przyznasz, że z siebie żadnej nie zgubiłem.
— To wcale nie twoja zasługa i nie masz się wcale czem chełpić. Gdybyś był mógł zgubić, tobyś zgubił. A zresztą nietylko koszula zginęła. Zginęła mi łyżeczka. Było ich dziesięć, a teraz jest tylko dziewięć. Dajmy na to, że koszulę psy poszarpały, ale łyżeczki nie wzięły? Tego pewna jestem.
— A czy jeszcze co zginęło?
— Sześć świec zginęło! Ale świece zjeść mogły szczury; pewną nawet jestem, że to zrobiły. I nawet się dziwię, że nie zjadły dotąd całego domu, razem z nami, a okruchów nie rozniosły po dziurach, bo tych dziur wszędzie pełno... Zawsze się zbierasz zatkać je, zakitować i na projekcie się kończy. Gdyby nie były głupie... szczury, naturalnie... toby we włosach twoich sypiały, a tybyś ani się spostrzegł.
— Prawda, Salusiu, prawda, dawno należało opatrzyć te dziury. No, ale jutro zrobię to już niezawodnie, zobaczysz.
— Czegóż się masz spieszyć? Możesz zrobić i za rok i za dwa... Matyldo!
Rozlega się odgłos klapsa i maleńka Matylda Aniela Araminta Phelps pośpiesznie cofa łapki, po kostki w cukrze zanurzone. W tejże chwili wbiega pokojówka murzynka: