Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem słyszymy na schodach kroki: zdmuchnąwszy świecę, czekamy. Po chwili wchodzi do piwnicy, kto? wujaszek! Świecę ma w jednej ręce, kłąb pakuł w drugiej, a z oczu jego widać, że nie o szczurach myśli, lecz o czem innem. Idzie, schyla się, zagląda do jednej dziury, do drugiej, wszystkie obszedł po kolei. Stanął potem na środku piwnicy, myślał i myślał, a łój ze świecy kapie i kapie. Nareszcie, zawracając ku schodom powoli, jakby przez sen mówi do siebie.
— Ani rusz nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ja to zrobiłem! Mógłbym teraz powiedzieć Salusi, że to nie moja wina, że to nie szczury... No, ale mniejsza o to... Czy powiem, czy nie, to wszystko jedno..
I tak mrucząc pod nosem, wyszedł z piwnicy, a w parę minut — my za nim. Strach, jaki to był dobry staruszek!
Tom strasznie się frasował, jak sobie poradzimy z łyżką, ale ponieważ „koniecznie“ była potrzebną, łamał więc głowę. Znalazłszy sposób, zaraz też powiedział mi, co mam czynić. Wróciwszy do pokoju, stajemy nad koszyczkiem, w którym leżą łyżki, i czekamy cierpliwie na ciocię. Gdy weszła, Tomek liczy łyżeczki, przekładając je z jednej strony na drugą, ja zaś niepostrzeżenie wsuwam jedną w rękaw. Wtedy Tomek powiada:
— Ciociu Salusiu, przeliczyłem łyżeczki, jest dziewięć tylko.
— Wracaj do zabawy i nie nudź mnie. Sama przecie liczyłam i było ich dziesięć.
— Cioteczko, liczyłem dwa razy i zawsze wypadało tylko dziewięć...