Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakkolwiek bardzo zniecierpliwiona, przyszła przeliczyć raz jeszcze. Każdy by zrobił to samo.
— Ależ prawda! — zawołała — dziewięć tylko! Cóż to jest? Nie, nie może być, raz jeszcze przeliczę.
Wtedy ja podkładam nieznacznie tę dziesiątą, która była u mnie w rękawie, ciocia Salusia liczy i obojętnie niby powiada:
— Naturalnie, żeśmy się pomylili. Dziesięć było i dziesięć jest.
— Czy doprawdy, ciociu? — pyta Tomek — mnie się zdaje, że nie.
— Widziałeś przecie, żem liczyła?
— Widziałem, ale...
— No, to przeliczę jeszcze raz.
Wtedy ja znów ukradkiem ściągam łyżeczkę i, ma się rozumieć, wypada dziewięć. Ciocia aż się zatrzęsła z gniewu, ale wciąż liczy, raz, drugi, trzeci i dziesiąty, aż doszło do tego, że już koszyk liczyła za łyżeczkę, wypadało zaś rozmaicie, to dziewięć, to dziesięć. Porwała więc koszyk i rzuciła go na ziemię z takim hałasem, że kot, śpiący na oknie, zerwał się i uciekł przestraszony. Poczem kazała nam wynosić się i dać jej święty spokój, bo gdy który z nas nawinie się jej na oczy przed obiadem, to go żywcem ze skóry obedrze. Odchodząc, wsunęliśmy łyżeczkę do kieszeni fartucha i znalazł ją tam Jim razem z ćwiekiem i ze śliwkami, któremi ciocia wypchała kieszeń dla niego.
W przekonaniu Tomka zachód sowicie nam się opłacił, bo teraz, gdyby życie cioci zależeć miało od przeliczenia raz jeszcze łyżeczek, liczyć ich nie bę-