jednym ogniu upieczemy dwie pieczenie. O staję ztąd, pod młynem, leży kamień młyński. Musimy go przynieść. Jim wyryje na nim bolesne swoje zwierzenia, a my użyjemy go zamiast osełki do wyostrzenia piór i wyzębienia piły.
Niezła to była myśl, ale i kamień niezłą też musiał mieć wagę, a trzeba go było przytoczyć. Zabraliśmy go bez przeszkody, ale niełatwo było toczyć kamień po nierównej drodze. Pomimo wszelkich naszych usiłowań, nie byliśmy w stanie zapobiedz temu, żeby się od czasu do czasu nie przewracał, co nam za każdym razem groziło utratą nóg. Tomek godził się z myślą postradania jednej, ale ja wolałbym był zachować obie.
W połowie drogi, gdy pot lał się z nas strugami, a nogi i ręce odmawiały już posłuszeństwa, musieliśmy przywołać Jm’a, który wypełznąwszy za nami przez wykopaną pod łóżkiem dziurę, dopomógł nam przytoczyć kamień.
Nasze przejście podziemne było dość duże, zawsze jednak nie takie, żeby przez nie przesunąć można głaz duży, musiał więc Jim rozszerzyć je bardzo motyką. Poczem Tomek narysował litery ćwiekiem i zasadził Jim’a do wykuwania ich, dawszy mu ćwiek zamiast dłóta, a gwicht żelazny, znaleziony w przybudówce, w miejsce młotka. Kazał mu kuć, dopóki świecy wystarczy, a potem ukryć kamień pod siennikiem i spać się na nim położyć. Gdy z pomocą naszą Jim założył łańcuch na nogę od łóżka, Tomek zapytał:
— Są tu pająki, Jim?
— Nie, paniczu, Bóg łaskaw, ani jednego.
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.