Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

— To nic! Wystaramy ci się o kilka.
— Paniczu złocisty, a po co? Po co mnie pająki? Ja się ich boję... Dla mnie, pająk czy grzechotnik, to wszystko jedno.
Pomyślał trochę Tomek i powiada:
— To pyszna myśl! A gdzieżbyś go trzymał?
— Kogo, paniczu?
— Grzechotnika, ma się rozumieć!
— Łasko Boska! a panicz co mówi?! A toć, żeby tu miał ze mną mieszkać grzechotnik, tobym chyba głową wybił dziurę i uciekł.
— E! Jim, tak ci się zdaje. Z początku tylko bałbyś się grzechotnika, a potem oswoiłbyś go...
— Oswoił?
— I nawet bardzo łatwo. Każde zwierzę okazuje wdzięczność za pieszczoty i nie czyni krzywdy osobie, która ma o niem staranie. W książkach szeroko o tem piszą. Spróbój: cóż ci szkodzi? Z początku będzie trudno, a potem, zobaczysz: przywiąże się do ciebie, nie odstąpi cię na krok, spać będzie z tobą, a nawet pozwoli ci swą głowę włożyć w usta.
— Mój paniczu, mój śliczny, niech panicz tego nie mówi! Słuchać nawet nie mogę... Co? grzechotnik ma mi pozwolić, żebym sobie w usta włożył jego głowę? Mnie pozwoli? Cóż to? łaskę mi robi, czy co? Oho! poczeka on, nim ja go o pozwolenie poproszę! Spać będzie ze mną? Nie chcę! nie chcę! paniczu!
— Miejże rozsądek, Jim. Każdy więzień posiadać musi jakieś stworzenie obłaskawione, a jeżeli nikt dotychczas nie próbował oswoić grzechotnika,