Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

pory wyjścia: Jim pierwszy, ja drugi, on — ostatni. Przykłada więc ucho do szpary i słucha... Kroki to oddalają się, to przybliżają, to cichną... Nareszcie trącił mnie Tomek nogą, ja trąciłem Jim’a i wysunęliśmy się przez drzwiczki na pół otwarte, oddech wstrzymując. Idąc gęsiego, byliśmy już blizko ogrodzenia... już, już, po drugiej jego stronie, bo Tomek i ja przeszliśmy szczęśliwie, gdy wtem... zaczepia Jim suknią o sterczący pręt jakiś... Słysząc kroki, szarpnął się silniej, pręt zatrzeszczał, Jim już przy nas, już uciekamy, gdy wtem głos się rozlega.
— Kto tam? Odpowiadać, bo strzelę!
Wziąwszy nogi za pas, pędzimy co sił starczyło; pogoń za nami, huk wystrzałów, kule nam świszczą koło uszu. Kilka głosów woła:
— Są! są! Uciekają w stronę rzeki! Gonić ich, gonić! A spuścić tam psy z łańcucha!
Biegniemy ścieżką wiodącą do młyna, doganiają nas prawie, skręcamy więc na bok w zarośla, przepuszczamy ich naprzód, a sami zostajemy w tyle.
Wszystkie psy z wieczora jeszcze zamknięto, żeby opryszków nie spłoszyły, lecz teraz ktoś je wypuścił, bo nadbiegają, czyniąc taki hałas, jakby kto na ich zdrowie nastawał. Poznawszy nas, powiedziały nam tylko: Jak się macie! i bywajcie zdrowi! i popędziły naprzód. Teraz my w nogi! dopadliśmy miejsca, gdzie uwiązana była łódź moja, wskakujemy do niej i szybkiemi uderzeniami wiosła wypływamy na środek rzeki, o ile można jak najciszej. No! teraz już, jak po maśle! dobijamy do wysepki, gdzie w zaroślach ukryta tratwa, a tamci biegają, krzyczą,