Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

mi i poszliśmy. Zobaczywszy czekające na nas czółno, skrzywił się jakoś...
— Na jednego dobre — powiada — ale na dwóch za niebezpieczne.
— Niech się pan nie boi — zawołałem — toć trzech nas było, a płynęliśmy bez obawy...
— We trzech?
— Tak, proszę pana. Ja, brat mój, Sid i... i strzelby. Strzelby były na trzeciego, proszę pana...
— Aha! Strzelby. Hm! Hm!
— Wiesz co? — rzekł doktór. — Ja sam popłynę, i ty czekaj mnie; baw się polowaniem lub idź do domu, żeby przygotować wujostwo do niespodzianki. Jak wolisz!
Ale ja nic nie wolałem; po otrzymaniu wskazówek, doktór odpłynął, a ja pozostałem.
Będę tu czekał — myślę sobie — lecz jeśli doktór wróciwszy, powie, że jeszcze raz musi być na tratwie, to i ja mu będę towarzyszył, choćby mi nawet przyszło płynąć. Na tratwie zaś zwiążemy go, zatrzymamy gwałtem i popłyniemy w dół rzeki. Skoro zaś Tomek wyzdrowieje, zapłacimy, co mu się będzie należało i doktora na brzeg wysadzimy.
Wlazłem sobie tedy pomiędzy ułożone w kilka stosów tarcice, żeby się zdrzemnąć. Po przebudzeniu widzę słońce wysoko nad głową! Zerwawszy się, pędzę do domu doktora, ale ten jeszcze nie wrócił. Hm! — myślę sobie — z nogą Tomka musi być źle. Niema co, ruszam na wyspę natychmiast... I ruszyłem, ale też na zakręcie ulicy wpadłem na wujaszka Silasa tak, żem mu o mało brzucha głową nie przebódł.