— Nie, nie. Zostaniesz w domu. Jeżeli Sid nie powróci na kolacyę, to wuj pójdzie po niego.
Jakoż tak się stało, lecz wujaszek wrócił niespokojny, bo Tomka odnaleźć nie mógł. Ciocia zgnębiona oświadczyła, że spać nie pójdzie, świecę zaś postawi w oknie, żeby Sid łatwiej trafił do domu.
Cóż miałem robić? Poszedłem spać, ledwiem się jednak położył, wchodzi ze świecą ciocia Salusia i okrywa mnie, i otula, jak matka. Tak mi się dziwnie w duszy zrobiło, żem nie śmiał spojrzeć jej w oczy. Usiadłszy na łóżku, rozmawia ze mną bardzo długo, a ciągle jedno i to samo.
— Gdzie też może być Sid? Jak ci się zdaje, Tomku, gdzie Sid? Może on gdzie zabłądził lub zachorował, albo i utonął i leży teraz sam jeden, chory, umarły, żadnego nie mając ratunku?!
Mówi, mówi, a łzy jej ciurkiem płyną po twarzy, rzęsiste, ciche, że mi serce pękało na ich widok. Pocieszam ją jak mogę, zapewniając, że nad rankiem Sid wróci napewno, ciocia zaś, ściskając mnie za rękę i całując w czoło, każe mi to powtórzyć raz, drugi, trzeci i dziesiąty, bo słowa moje przynoszą ulgę jej sercu. Wreszcie, zabierając się już do odejścia, patrzy mi w oczy tak łagodnie a błagająco i mówi:
— Tomku, drzwi nie będą zamknięte, a choćby i były, to potrafisz wyjść przez okno. Nie czyń tego jednak... Nie uczynisz, prawda? Jeżeli mnie kochasz...
Pomimo, żem wyjść postanowił, żeby się czegoś dowiedzieć o Tomku i o Jim’ie, bo aż mnie z łóżka podrywało, po jej słowach już wyjść nie
Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.