Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cieszcie się, cieszcie, lecz zapowiadam, że jeżeli wam się jeszcze zachce nim opiekować...
— Kim? — zapytuje Tomek zadziwiony, przestając się uśmiechać.
— Jakto, kim? Murzynem, ma się rozumieć. O kim-że innym mogłabym mówić?
Tomek spoważniał, patrzy na mnie i pyta:
— Tomku, czy nie powiedziałeś mi, że wszystko dobrze? Więc Jim nie jest wolny?
— Jim? — wykrzykuje ciocia — Jim, zbiegły murzyn! Ma się rozumieć, że nie wolny... Jeszczeby tego brakowało! Schwytali go, związali, przyprowadzili tutaj i siedzi znów w tej samej komórce, o chlebie i wodzie, w kajdanach i będzie siedział, dopóki się po niego nie zgłosi właściciel, lub dopóki nie sprzedadzą go przez licytacyę.
Tomek zrywa się z poduszek i siada na łóżku wyprostowany, oczy mu się iskrzą, nozdrza wydymają i na cały głos krzyczy:
— Nikt nie ma prawa go zamykać! Wypuścić go! Zaraz wypuścić! Jim nie jest niewolnikiem! Wolny on, jako my wszyscy!
— Co to ma znaczyć, chłopcze?...
— To znaczy, ciociu, że Jim jest wolny! A jeżeli nikt go nie oswobodzi, ja to uczynię. Znam go, odkąd na świecie żyję i Hu... Tomek, chciałem powiedzieć, zna go także. Dwa miesiące temu stara miss Watson umarła i wstyd jej było, że powzięła kiedyś zamiar sprzedania Jim’a do oddalonej plantacyi. Okupując tę winę, testamentem darowała wolność Jim’owi.