Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc pocóżeście uwalniali go z takim zachodem, skoro był wolny?
— W tem właśnie sęk! To prawdziwie kobiece pytanie! Uwalniałem... uwalnialiśmy go... bo chciałem doznać przygód i zwalczać niebezpieczeństwa. I byłbym w krew szedł po szyję do celu, byłbym... masz tobie... ciocia Polcia!
I prawda! Stoi „ciocia Polcia“ we drzwiach, prosta jak tyka, uśmiechnięta, zadowolona i słodziutka, jak anioł, który się ciastkami naładował. Ażeby ją.. Ciocia Salusia skoczyła do niej i z czułości mało jej głowy nie urwała. Ja zaś wynalazłem sobie bezpieczne schronienie, pod łóżkiem, pewny będąc strasznej katastrofy. Wychyliwszy cokolwiek głowę z pod łóżka, spostrzegłem, że „ciocia Polcia“, oswobodzona z objęć naszej cioci, stanęła nad łóżkiem i patrzy na Tomka przez okulary, ale tak patrzy, jakby go wzrokiem w ziemię wgnieść chciała. Nareszcie otwarłszy usta, mówi:
— Tak! Ukryj twarz, Tomku! Odwróć głowę! Ja, będąc na twojem miejscu, takbym uczyniła, Tomku!
— „Tomku“ — podchwytuje ciocia Salusia. — Czyżby go tak choroba zmieniła? To przecie nie Tomek, to Sid! Tomek!... gdzie on się podział? Tomku! Tomku! Dopiero co tu był...
— Huck Finn tu był, nie Tomek. To chyba chcesz powiedzieć. Zdaje mi się, że wychowując przez tyle lat takiego gagatka, jak mój Tomek, znam go dobrze... Poznam go zawsze i wszędzie. Patrzcie ją! Tegoby tylko brakowało, żebym ja Tomka nie poznała! Wyłaź z pod łóżka, Huck Finn!