Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/104

Ta strona została przepisana.

Zadziwiająca kobieta! A jej spojrzenie! Gdy wzrokiem strofowała sługi, nieszczęśliwcy robili wrażenie rażonych piorunem. Sam zresztą zacząłem doznawać podobnego uczucia. Co do biednego starego Urieusa, to wystarczyło, by odwróciła głowę w jego stronę, a stary król formalnie kurczył się ze strachu.
Wśród rozmowy wyraziłem się mimochodem pochlebnie o królu Arturze, zapomniawszy o jej śmiertelnej nienawiści do niego. To wystarczyło. Jakgdyby czarna chmura padła nagle na jej twarz. Wezwawszy straże, Morgan le Fay zawołała:
— Odprowadzić tych ludzi do baszty!
Z przerażenia zaniemówiłem: reputacja jej baszty była mi nieco znana. Zupełnie się straciłem i żadna zbawcza myśl nie przychodziła mi do głowy, mogąca mnie wyratować z tej opresji. Ale całkiem inaczej się zachowała Sandy. Nie zdążył jeszcze strażnik położyć ręki na mem ramieniu, kiedy moja towarzyszka zapiszczała:
— Niech Bóg was broni, szaleńcy! Czy się wam życie sprzykrzyło? Toż podnosicie rękę na Patrona!
Co za szczęśliwy pomysł! I jaki prosty! Czy coś podobnego strzeliłoby mi kiedykolwiek do głowy?! Coprawda, byłem skromny od urodzenia, ale tu moja skromność była conajmniej nie na miejscu.
Działanie tych słów na madame było piorunujące. Myśli jej nagle przyjęły zupełnie inny kierunek, twarz rozjaśnił czarujący uśmiech, ta sama pełna gracji miękkość czaiła się w ruchach i tak samo przymilnie, jak poprzednio, brzmiał jej głos. To wszystko nie przeszkadzało mi dostrzec, że ta niezwykła kobieta przeżywa w tej chwili równie wielki strach, jak ja przed chwilą.
— Twoja towarzyszka jest doprawdy zabawna! Czyż sądzi, że kobieta o tak wielkiej potędze czaro-