Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/118

Ta strona została przepisana.

cić się ze swojemi sprawami do Jej Królewskiej Mości. Opowiedziałem jej, że oswobodziłem wszystkich więźniów w Camelocie i kilku sąsiednich zamkach. Za jej zezwoleniem chciałem również obejrzeć kolekcję jej klejnocików, jeśli można się tak wyrazić o jej więźniach. Królowa protestowała, lecz ja obstawałem przy swojem. Wreszcie prędzej niż na to mogłem liczyć, wyraziła swą zgodę. Tym sposobem moje zabiegi zostały uwieńczone powodzeniem. Morgan la Fay zawołała straż z pochodniami i wyruszyliśmy do podziemi. Podziemia znajdowały się w fundamentach zamku i po większej części były to niewielkie zagłębienia w skałach. Do niektórych zupełnie nie dochodziło światło. W jednej z takich nor ujrzeliśmy istotę w brudnych cuchnących łachmanach, siedzącą na ziemi ze spuszczoną głową. Nie wydała ona ani dźwięku w odpowiedzi na nasze zapytania, spojrzała jedynie parę razy poprzez kosmyki włosów, opadające na twarz, jakgdyby chcąc się dowiedzieć, co to się werwało wraz z dźwiękiem i światłem w bezmyślną, tępą drzemkę, w jaką zmieniło jej życie. Potem znowu opuściła głowę i siedziała schylona z rękami, opadającemi na kolana. Ten nieszczęsny półżywy szkielet wyobrażał widocznie kobietę. Jak się dowiedziałem była ona jeszcze nie stara, trafiła tu, mając lat osiemnaście, a przebywała w ciemności od dziewięciu lat. Była to kobieta ze wsi i osadzona tu została w swą noc poślubną za to, że odmówiła swemu panu sirowi Breuse Sans Pitié, tego, co się nazywało wówczas „le droit de seigneur“ lub „lex primae noctis“. Opierając mu się, odchodząc od zmysłów ze strachu i rozpaczy, przelała kilka kropel jego drogocennej krwi. Nowożeniec, sądząc, że życie jego młodej żony jest w niebezpieczeństwie, werwał się do komnaty i wyrzucił stamtąd