Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/132

Ta strona została przepisana.
XVIII. PIELGRZYMI.

Dopiero w łóżku poczułem, jak jestem zmęczony. Z jaką rozkoszą wyprostowałem znękane członki. Teraz właśnie wartoby zasnąć! Lecz skądże, nie mogłem nawet marzyć o tem, za parę minut znikła najmniejsza nadzieja na odpoczynek. Chrząkanie, kwik i tupanie arystokratek, rozmieszczonych po wszystkich pokojach i korytarzach, przeistoczyło skromne mieszkanko w istne piekło. Zupełnie wytrącony ze snu oddałem się rozmyślaniom. Najbardziej interesowała mnie w tej chwili zabawna iluzja Sandy. Dziewczyna była najzupełniej normalnym człowiekiem i normalnym wytworem swego środowiska, zaś z mojego punktu widzenia zachowywała się, jak umysłowo chora. Tak wielki jest wpływ warunków, wychowania i obyczajów; człowiek wierzy we wszystko, co jest uznane przez współczesnych za prawdę. Żeby się przekonać, że Sandy nie jest obłąkana, musiałem postawić się na jej miejscu, lub też postawić ją na swojem własnem, by zobaczyć jak łatwo jest uznać kogoś innego za obłąkanego.
Istotnie! gdybym opowiedział Sandy, że widziałem ekwipaż, wcale nie zaczarowany, a jednak zdolny do przebycia bez koni sześćdziesięciu mil na godzinę; lub że widziałem człowieka, nie czarodzieja,