Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/147

Ta strona została przepisana.

— Ależ ja go zaraz usunę! Wobec krytycznej sytuacji nie będzie to nawet niesprawiedliwością. I wogóle, kto śmie stwarzać przepisy dla kościoła, który sam stwarza je dla wszystkich. Usunę go, a ty bez zwłoki weźmiesz się do pracy.
— Nie, to niemożliwe, Ojcze! Masz rację, że tam gdzie dyktuje zakazy siła, należy się jej podporządkowywać. Lecz my biedni magowie znajdujemy się w nieco odmiennej sytuacji. Merlin jest dobrym czarownikiem i w swej skromnej dziedzinie cieszy się dobrą opinją. Stara się zrobić, co może i byłoby nieprzyzwoitem z mojej strony w trącać się do jego spraw, zanim sam nie zrezygnuje. Oblicze przeora się rozjaśniło.
— Ależ, jeśli tak, to sprawa jest bardzo prosta, można go namówić, by zrezygnował choć zaraz.
— Nie, nie, Ojcze, z tej mąki ciasta nie będzie. Jeżeli namówi się go wbrew własnej woli, to gotów powikłać sprawę złemi czarami, których usunięcie będzie trwało kilka miesięcy. Ale tymczasem już puściłem w ruch nie tracąc czasu, małą czarodziejską sztuczkę, zwaną telefonem, i ręczę, że nawet w ciągu stu lat nie odkryją jej sekretu. A chyba nie chcesz, Ojcze, by się sprawa odwlekała na parę miesięcy.
— Na parę miesięcy! Drżę na samą myśl o tem! Czyń synu, jak uważasz za właściwe, ja zaś nadal będę pościć i umartwiać swe ciało, wzmacniając ducha modlitwami, jak to czynię w ciągu ostatnich dziesięciu dni. Choć siły moje są już na wyczerpaniu a znękane ciało domaga się odpoczynku.
Rzecz jasna, że najlepiej było przyczepić się do przyzwoitości i pozwolić Merlinowi nadal trudzić się przy źródle. Cud mu się naturalnie nie uda, gdyż jeżeli mu nawet czasami jakiś cud się udaje, to nie w obecności tłumu widzów, jak to miało miejsce te-