Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/150

Ta strona została przepisana.

stąpił próg kaplicy i zbadał rzecz na miejscu, zamiast samemu ją gmatwać, z pewnością znalazłby sposób naprawienia źródła. Był to jednak, jak powiedziałem, stary idjota, nie wątpiący ani trochę w swą, nadprzyrodzoną potęgę. A nie było jeszcze maga, któremu by cokolwiek się udawało przy tego rodzaju wierze.
Przyszło mi do głowy, że w studni zrobiła się poprostu dziura. Zapewne w kamiennej ścianie wypadł kamień i utworzył się otwór, przez który wyciekała woda. Zmierzyłem łańcuch — dziesięć metrów. Zawoławszy paru mnichów, zamknąłem drzwi, wziąłem świecę i kazałem im spuścić siebie na łańcuchu do studni. Kiedy dosięgnąłem dna, stwierdziłem, że przypuszczenia moje mnie nie myliły. Znaczna część ściany była zniszczona i utworzyła się w niej szeroka szczelina.
Żałowałem niemal, że przypuszczenie moje okazało się słuszne: w głębi duszy spodziewałem się czegoś innego i miałem nadzieję, że będę musiał się uciec do cudu. Przypomniałem sobie, że w Ameryce po wielu stuleciach, kiedy przestawało bić źródło nafty pomagano sobie dynamitem. To samo zamierzałem zrobić teraz. Ale, jak się okazało, można było obejść się bez bomby.
Tak czy inaczej, nie miałem zamiaru z tego powodu się martwić. Należało wymyśleć coś nowego. „Nie będę się spieszył — pomyślałem — ,może przyda się jeszcze i bomba“. Tak też postąpiłem.
Wydostawszy się ze studni, poprosiłem, aby mi przyniesiono miarkę. Studnia miała 14 metrów głębokości, woda zaś podnosiła się na 8 metrów.
— Do jakiej wysokości dochodziła woda w studni? — zapytałem mnicha.