Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/17

Ta strona została skorygowana.
I. CAMELOT.

Camelot, Camelot, — powtarzałem. — Nie, stanowczo nie przypominam sobie takiej nazwy. Prawdopodobnie nazwa domu warjatów.
Cichy, letni pejzaż, delikatny jak marzenie i wyludniony, jak fabryka w niedzielę, roztaczał się przed nami. Powietrze, przesiąknięte aromatem kwiatów, pełne było śpiewu ptaków i brzęczenia owadów, dookoła zaś nie było widać ani ludzi ani pociągów, żadnego ruchu, żadnego znaku życia.
Zamiast drogi biegła zwyczajna ścieżka, wydeptana przez mnóstwo końskich kopyt, — zaś z obu stron jej widniały w trawie ślady kół, szerokości dłoni.
Woddali ukazała się drobna figurka dziewczynki lat dziesięciu; fala złotych włosów rozsypała się po jej plecach, na głowie nosiła wianek z jaskrawo szkarłatnych maków. U brana była w coś bardzo ładnego.
Tego rodzaju odzież widziałem po raz pierwszy w życiu. Szła spokojnie i beztrosko z wyrazem absolutnego spokoju na niewinnej twarzyczce. Człowiek z cyrku nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, jakgdyby jej wcale nie spostrzegł. I ona również nie spojrzała na jego fantastyczny ubiór, jakgdyby przyzwyczajona była od dawien dawna do takiej odzieży. Przeszła obok nas z taką obojętnością, z jaką się przecho-