Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/18

Ta strona została skorygowana.

dzi koło dwóch krów. Lecz kiedy wzrok jej wypadkiem zatrzymał się na mnie, maleństwo osłupiało.
Z podniesionemi do góry rękoma, z szeroko otwartemi ustami i rozwartemi, pełnemi zdziwienia i przestrachu oczyma mała kobietka była uosobieniem zgrozy i ciekawości. Nie zmieniła tej pozycji i stała, jak kamienny posąg, dopókiśmy nie skręcili do lasu i nie stracili jej z oczu. Jeśli poniekąd mi to pochlebiało, to równocześnie i dziwiło w najwyższym stopniu, że dziewczynka patrzała na mnie właśnie, nie zaś na mego towarzysza. Poświęcając mi tak wiele uwagi, zapomniała zupełnie o swym własnym wyglądzie, co jest zaletą, ogromnie rzadko spotykaną wśród tak młodych stworzeń. Tak, to wszystko dawało mi wiele do myślenia; szedłem przed siebie, jak we śnie. W miarę tego, jakeśmy się zbliżali do miasta, zaczęliśmy spotykać coraz więcej objawów życia. Po drodze napotykaliśmy małe, nędzne lepianki, kryte słomianemi strzechami i otoczone niewielkiemi polami i ogródkami. Koło chatek przesuwali się ogorzali ludzie o długich splątanych włosach, które spadając w nieładzie na twarz, czyniły ich podobnymi do zwierząt. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety nosili ordynarne płócienne koszule, sięgające kolan, na nogach mieli coś w rodzaju grubych sandałów, wielu zaś z nich nosiło na szyi żelazne naszyjniki. Dzieci biegały zupełnie nago, lecz zdawało się, że nikt tego nie spostrzega. Wszyscy ci ludzie patrzyli na mnie, mówili o mnie i wbiegali do chat, by sprowadzić swych domowników i pokazać im mą osobę. Jednocześnie nikt nie czynił uwag na temat zachowania się i stroju mojego towarzysza, wprost przeciwnie, kłaniano mu się uniżenie i nikt nie żądał odeń wytłumaczenia jego postępowania.
Pośród małych nędznych chatek tam i sam wznosiły się wielkie domy kamienne, pozbawione okien.