Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/215

Ta strona została przepisana.
XXVII. KONIEC RĘKOPISU
OSTATECZNE POSTSCRIPTUM M. T.

Był już świt, gdy odłożyłem rękopis. Deszcz ustał milknąca burza wzdychała i pochlipywała na pożegnanie.
Wszedłem do pokoju nieznajomego i nadsłuchiwałem przy półotwartych drzwiach. Usłyszałem jego głos i zastukałem. Odpowiedzi nie było, lecz głos wciąż się rozlegał. Zajrzałem. Leżał nawznak w łóżku i rzucał oderwane słowa, pełne ognia, wskazując na coś rękami, któremi gorączkowo gestykulował. Cicho nazwałem go po imieniu, pochylając się nad nim. Bredził w dalszym ciągu, przerywając bełkot okrzykami. Wymówiłem jeszcze parę słów, by zwrócić na siebie jego uwagę. Jego szklany wzrok ożywił się na moment błyskiem miłości, radości, powitania...
— O, Sandy, nareszcie przychodzisz! Tak długo na ciebie czekałem! Siądź przy mnie... Nie porzucaj mnie już, Sandy, nigdy nie porzucaj. Gdzie twoja ręka? Daj mi ją, będę ją trzymał... O, tak, teraz już dobrze, spokój... Teraz już jestem szczęśliwy... jesteśmy znów szczęśliwi, nieprawdaż Sandy? Jesteś we mgle, niby widmo, obłok, ale niemniej jesteś tu, i jestem zadowo-