Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/40

Ta strona została przepisana.

nigdy nie istniała i że rozmawiam z tobą, który również nie jesteś niczem innem, jak tylko płodem mej wyobraźni.
— Oho! tak sądzisz!? A to że cię spalą, — to według ciebie też jest snem? Odpowiedzno na to!
Wstrząs, którego doznałem, był zbyt wielki. Teraz dopiero zacząłem rozumieć, jak poważne jest moje położenie bez względu na to, czy ma ono miejsce we śnie czy na jawie. Wiedziałem z doświadczenia i ze swego tak łudząco podobnego do rzeczywistości snu, że być spalonym nawet we śnie nie jest bynajmniej żartem i z tego względu należy się starać tego uniknąć wszelkiemi możliwemi sposobami,
— O, Klarensie — zwróciłem się błagalnie do swego gościa — drogi chłopcze jedyny mój przyjacielu, przecież nie mylę się myśląc, że jesteś moim przyjacielem? Nie porzucaj mnie, dopomóż mi uciec stąd, uratować się!
— No nareszcie oprzytomniałeś! uciec? Ale jakże to zrobić, kiedy wszystkie wyjścia są strzeżone przez straż?
— To prawda, to prawda, Klarensie, ale czy tych strażników jest tak wielu, — może damy sobie z nimi radę?
— Jest ich dwudziestu, o ucieczce niema mowy!
I po chwili milczenia dodał z wahaniem: Widzisz są jeszcze inne przeszkody i to bardzo poważne.
— Jeszcze inne, ale jakie?
— Widzisz, mówią że... Ale nie, ja nie śmiem, doprawdy nie śmiem tego powiedzieć!
— Ale o co chodzi wreszcie, mój biedny chłopcze? dlaczego się wahasz, dlaczego tak drżysz?
— O, doprawdy postanowiłem ci odkryć tę tajemnicę, powinienem ci to powiedzieć, ale...