Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/45

Ta strona została przepisana.

zamknęłokrólow i usta, gdyż nie mógł się nie zgodzić ze słusznością jego słów. A więc król nie chce ciebie rozgniewać, lecz prosi, byś nie odmówił mu i odkrył jakiego rodzaju będzie to nieszczęście i kiedy się zdarzy. O. błagam cię nie zwlekaj! Zwlekać w obecnej chwili, to znaczy utysiąckrotnić niebezpieczeństwo, które ci i tak grozi! Bądź że miłosierny i nazwij tę klęskę!
Milczałem przez pewien czas, by wrażenie się jeszcze wzmogło:
— Kiedy zostałem w rzucony do tego lochu?
— Wczoraj o zmierzchu, teraz jest dziesiąta rano.
— Nie może być! To znaczy, że niezgorzej spałem. Dziesiąta rano. Do północy może zajść jeszcze wiele komplikacyj. Czy dziś jest dwudziesty?
— Tak, dwudziesty.
— A jutro mam być spalony żywcem?
Chłopiec milcząco skinął głową.
— O której?
— W samo południe.
— Więc teraz słuchaj uważnie, co masz powiedzieć.
Przez długą chwilę zachowywałem złowróżbne milczenie. Potem zacząłem mówić głębokim, miarowym głosem sędziego, odczytującego wyrok, stopniowo podnosząc głos do najbardziej patetycznego i uroczystego napięcia. Słowo daję, grałem swą rolę tak, jakgdybym przez całe życie się niczem innem nie zajmował.
— Pójdź i donieś królowi, że w chwili, gdy wydam ostatnie tchnienie, zniknie słońce i świat się pogrąży w głębokim czarnym mroku.