Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/87

Ta strona została przepisana.

Jest to bezsprzecznie bardzo miłe i poczciwe stworzenie, ale może trajkotać bez przerwy z niemniejszą łatwością, niż pierwsza lepsza nakręcona maszyna, tak że człowiekowi zaczyna wprost głowa pękać, jak od turkotu kół wozów ciężarowych i dudnienia tramwai w mieście. Katarynka nie przerywała ani na chwilę swej pracy i wszelkie nadzieje, że coś się w niej zepsuje, spełzły na niczem. Maszyna Sandy tygodniami, zdawałoby się, mogła pracować, nie wymagając żadnej naprawy, opieki i naoliwienia. Inną jest rzeczą, że rezultatem tej pracy nie było nic, prócz przeciągu. Próżno byłoby się doszukiwać u tej wielomównej osóbki jakiegokolwiek przebłysku myśli choćby najbardziej mglistej. Z tem wszystkiem, gadanina nie ustawała ani na chwilę. Nie ulega wątpliwości, że moje poranne kłopoty oddały mi wielką przysługę: pozwoliły mi nie zauważyć że podróżuję w towarzystwie żywej katarynki. Ale po południu byłem zmuszony poskromić jej krasomówczy temperament.
— Posłuchaj, moje dziecię — zwróciłem się do niej — zrób, na miłość Boską, małą pauzę. Przez cały czas nic innego nie robisz, jak tylko marnotrawnie zużytkowujesz tutejsze powietrze, tak że w końcu państwo będzie musiało pomyśleć o dostarczeniu tutaj nowego zapasu, — a przecież skarb i bez tego ma dość wydatków.