Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/88

Ta strona została przepisana.
XII. LUDZIE WOLNI.

Zadziwiająca rzecz, jak mało przyjemnych chwil przypada w udziale człowiekowi. Jeszcze tak niedawno, wyczerpany upałem i dźwiganiem ciężkiej zbroi, rozkoszowałem się spoczynkiem w czarownym, cienistym zakątku, słuchając szmeru czystego, chłodnego strumienia i delektując się przezroczystą, lodowo-zimną wodą, która gasiła dręczące mnie pragnienie i chłodziła me znużone od spieki ciało. I oto znowuż czułem się już pod psem, częściowo z powodu tego, że chciało mi się, jako namiętnemu palaczowi, zapalić i że nie mogłem tego uczynić z braku zapałek, — częściowo zaś dlatego, że zaczął mi dokuczać głód. W tem znowuż objawiała się dziecinna beztroska tego wieku i ówczesnych ludzi. Uzbrojony rycerz powinien był zawsze liczyć na to, że zdobędzie sobie żywność w drodze, i nie wolno mu było nawet dopuścić do siebie kompromitującej myśli o tem, żeby wziąć w drogę koszyk z buterbrodami i przytroczyć go do siodła. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że nie znalazłby się ani jeden rycerz pomiędzy współbiesiadnikami Okrągłego Stołu, któryby nie był gotów raczej ponieść śmierć głodową, niżeli okryć się taką hańbą. A przecież czy mogło być coś bardziej normalnego? Co do mnie, to miałem szczery zamiar