Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/92

Ta strona została przepisana.

Nie mówiłem o krwawym buncie i rewolcie z tem oszukanem i wyzyskiwanem ludzkiem stadem. Wziąwszy na stronę jednego z tych ludzi, który wydał mi się bardziej rozgarniętym od innych, pomówiłem z nim o sprawach zupełnie innego rodzaju. Skończywszy rozmowę, wręczyłem mu kartkę z napisem:
„Umieścić go w męskiej kolonji“.
— Idź z tem — rzekłem mu — do camelockiego zamku i oddaj to osobiście Amiasowi Le Poulet, zwanemu Klarensem. Ten już będzie wiedział, o co chodzi.
— Czy to pater? — z pewnem zaniepokojeniem zapytał człowiek.
— Nie, — odrzekłem.
Twarz jego wyraziła zadowolenie.
— Ale jakże potrafi on czytać, jeśli nie jest duchownym? — rzekł, dając wyraz swym wątpliwościom.
— Nauczyłem go tego. I ciebie również nauczę tego samego po przybyciu na miejsce.
Ostatnie wątpliwości zostały rozsiane.
— Mnie? — podchwycił z entuzjazmem. — Oddałbym całą moją krew serdeczną, by się wyuczyć tej sztuki. Będę twoim niewolnikiem, Panie, twoim...
— Nie, nie będziesz już niczyim niewolnikiem. Weź ze sobą rodzinę i ruszaj do Camelotu. Twój pan odbierze ci zapewne wszystkie te okruchy, które są twą własnością, ale to nic — Klarens się tobą zaopiekuje.