16-go kwietnia, 15 maja i w dniach czerwcowych. Demokratyczna partyja opiera się również o plecy burżuazyjno-republikańskie. Burżua republikanie, poczuwszy grunt pod nogami, zrzucają niezwłocznie uciążliwego towarzysza i opierają się o plecy partyi porządku. Ta zaś usuwa swe plecy, burżua-republikanie wywracają koziołka, wówczas partyja porządku wsiada na plecy uzbrojonej siły. Zdaje jej się z początku, że siedzi na tych silnych plecach, lecz pewnego pięknego poranku spostrzega nagle, że zmieniły się one w najeżone bagnety. Każda partyja wierzga nogami stojącą poza nią postępowszą partyję, opierając się równocześnie o plecy partyi wstecz prącej.
Nic dziwnego, że pozycyja taka przyprawia każda z nich o utratę równowagi; wszystkie też one, z dziwacznemi minami i grymasami wywijają kozła, upadają na ziemię. Linija rewolucyi jest zstępującą. Wsteczny ów ruch datuje się od chwili, zanim jeszcze uprzątniętą została ostatnia lutowa barykada i zanim utworzono pierwszą rewolucyjną władzę.
Okres, który mamy przed sobą, zawiera w sobie pstrą mieszaninę krzyczących sprzeczności: konstytucyjonalistów, konspirujących jawnie przeciwko konstytucyi, i rewolucyjonistów, będących w gruncie rzeczy konstytucjonalistami; zgromadzenie narodowe, które pragnie być wszechpotężnem, a pozostaje wciąż na poziomie instytucyi parlamentarnej; montagne, której zadaniem jest cierpliwość i odpieranie porażek w teraźniejszości proroctwami przyszłych zwycięztw; rojalistów, owych patres conscripti[1] rzeczypospolitej, których sytuacyja zmusza do utrzymywania za granicą nieprzyjaznych Francyi domów królewskich i popierania w kraju przeciw Bonapartemu znienawidzonej przez nich rzeczypospolitej; władzę wykonawczą we własnej słabości czerpiącą swe siły, w pogardzie zaś, jaką wzbudza, swe poważanie; rzeczpospolitę, nie będącą właściwie niczem innem, jak infamiją dwóch monarchij, restauracyi i monarchii lipcowej z imperyjalistyczną etykietą; ugody związkowe, których pierwszy artykuł zastrzega przedewszystkiem rozwiązanie umowy; walki bez stanowczego rozstrzygnięcia, czczą bezmyślną agitacyję w imię pokoju, uroczystą propagandę pokoju w imię rewolucyi, namiętności bezprawdy, prawdę bez namiętności, bohaterów bez czynów bohaterskich, historyję bez wypadków historycznych; rozwój, którego jedynym impulsem zdaje się być kalendarz, nużący monotonnem powtarzaniem się tych samych nadziei i rozczarowań; przeciwieństwa, które zdaja się dlatego tylko wzrastać, ażeby potem stępić swe ostrza i zniknąć bez śladu przed stanowczem rozwiązaniem kwestyi; wysiłki, domagające się pretensyjonalnie pochwał i mieszczańskie strachy przed niebezpieczeństwem końca świata, a obok tego drobnostkowe intrygi i komedyje dworskie zbawców świata, które swem laisser aller[2] przypominają nietyle sąd ostateczny, jak raczej czasy Frondy[3]; — oficyjalny ogólny geniusz Francyi zwyciężony przez sprytną głupotę jednego awanturnika; wolę narodu, która ilekroć przemawia w wy-