Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/106

Ta strona została skorygowana.
102
──────


na swoje śnieżne, utoczone palce, zakończone różowemi delikatnemi paznokciami, podparła zmęczoną głowę na dłoni i westchnęła ciężko, zamykając oczy, jakby nie chciała patrzyć na to, co ją otacza.
Ona, co była wzorową panią domu — pozbawiona licznéj służby, stała się nagle niezaradną, jak dziecko. Jadwinia tymczasem zgromadziła w jedno miejsce śmieci, zalegające cały pokój, wyniosła lampę, świecę, karafkę i dumna ze swego dzieła, powróciła do siostry.
— Boże! do czegoś ty podobna! — szepnęła boleśnie Marcela.
Rzeczywiście, cały kurz osiadł na włosach, twarzy, a szczególniéj na czarnéj sukni Jadwini.
— Widzisz, tyś do tego nie stworzona.
— Oh! nie stworzona! Zdaje mi się, że człowiek jest stworzony do wszystkiego.
Starsza siostra zdawała się jéj nie rozumiéć; oczy jéj, tonące w mgle łzawéj, miały taki wyraz, jakby chciała odrzucić od siebie każdą powszedniość życia.
— Widzisz, Marcelo — mówiła daléj Jadwinia — ja myślę nieraz, iż szczęścia nie stanowi wcale większy lub mniejszy majątek.
— Czyż nie widzisz, co się z nami dzieje? — przerwała gwałtownie Marcela, któréj wszystkie bóle odnowiły się na te słowna. — Opuszczenie, nędza! oto nasz los.
Poniosła chustkę do oczów i zalała się łzami.