Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/120

Ta strona została skorygowana.
116
──────


zycyę; świat jest zawsze pełen Katonów, którzy tém więcéj wymagają od drugich, im mniéjby sami zrobili. Katoni ci zwykle oburzają się głównie na tych, którzy przenoszą ich miarą swoją i biorą tém chętniéj w głośną obronę pokrzywdzonych, im mniéj byliby zdolni coś dla nich uczynić. Ryszard wiedział o tém dobrze, wiedział także, iż są wypadki, w których najroztropniéj jest ludziom zejść z oczów. Gdyby miał środki po temu — majątek, wyjechałby na parę tygodni do Paryża, Wiednia, Włoch, a przez ten czas ucichłaby wrzawa. Prawda, iż gdyby miał majątek, wyjeżdżać nie miałby potrzeby. Był jednak przykuty do miejsca brakiem środków. Już i tak weksle jego kursowały pomiędzy lichwiarzami, którym co miesiąc opłacać się musiał; trzeba więc było pozostać i stawić czoło burzy zewnętrznéj i burzy własnego serca.
W izbie obrończéj w czasie sądów wrzało jak w ulu. Grono ludzi, z urzędu szermujących językiem, staczało tu codziennie nadetatowe harce. Wśród nich zaostrzały się zdania, ścierały dowcipy, a wszystkie plotki miejskie, wszystkie wiadomości brukowe i osobiste, zbiegające się tutaj, jako pogłoski, wychodziły przyobleczone w formę konkretną, niby sentencya wyroku, wprzód rozpatrzonego ze stron wszystkich i przedyskutowanego ostatecznie. Tu rozsądzano bez apelacyi wiele spraw, a trybunał opinii ferował je często wbrew prawu, ale zgodnie