Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/125

Ta strona została skorygowana.
121
──────


Takie same rozmowy toczyły się w innych grupach. Grono młodszych, mniéj poważnych i mniéj poważanych, zebrało się w innym kącie.
— No, temu Czerczy teraz się urwało — mówił z nieskrywaną radością jasny blondyn z szeroko otwartemi oczyma, w których nie błyszczała wcale inteligencya — zobaczymy, co on zrobi, jak mu zbraknie pleców Sawińskiego.
— Co tam teraz o nim mówić! — dodał nadymając wargi brunet z przebiegłym wyrazem twarzy — to wcale nie honorowy człowiek. Zaręczyć się z panną, a potem ją rzucić — tak się nie postępuje.
— Na dobrą sprawę — wtrącił trzeci — gdyby na świecie była sprawiedliwość, to niktby mu ręki podać nie powinien.
Zaśmiano się nieznacznie, bo ten, co tak mówił, ożenił się z garbatą panną jedynie dla jéj pieniędzy, ale pomimo to powtórzono z powagą:
— Tak jest, nie należałoby mu ręki podawać.
W téj chwili wszedł Czercza. Nie było powodu odmówić mu podania ręki, bo do nikogo jéj nie wyciągnął; śpieszył się widocznie i tylko ogólném skinieniem głowy powitał obecnych, potém usiadł przy stole i pisał coś szybko. Gdy powstał, powiódł po zgromadzonych wzrokiem tak bystrym, jak gdyby czytał ich myśli. Był blady, ślady przebytych dni wyryły się na jego twarzy wyraźnie. Wiedział dobrze jakie sądy wydawano o nim, wiedział, że naj-