Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/127

Ta strona została skorygowana.
123
──────


kich. Bociany miałyby zbyt wiele do roboty, gdyby obowiązkom tym zadość czyniły. Zresztą prawnicy mają zwykle sposobność poznać ludzkość z najgorszéj strony, zachowują względem niéj tak mało złudzeń, iż z konieczności nabywają pogardliwéj pobłażliwości. Najszlachetniejsi, jak Janicki, jak Gordzicz, spotykali się codzień z wielu kolegami, którzy popełnili czyny stokroć gorsze, niż zerwanie małżeństwa z powodów pieniężnych, a pomimo to nie wypowiadali im jawnie swojéj pogardy; czyste ich ręce nawet dotykały się nieraz zbrukanych dłoni, a konieczności życiowe stawiały nieustannie wobec siebie nikczemnych i zacnych, najczęściéj dając pierwszym nad drugimi przewagę. Czercza więc oddalał się obojętny z pozoru, trzymając pod swoim wzrokiem obecnych, powoli, jakby oczekiwał wyzwania i dawał nań czas, gdy zbliżył się do niego Jerzy Tomilski.
— Dobrze, iż cię spotykam — zawołał serdecznie, wyciągając do niego rękę.
Ryszard spojrzał z pewném zdziwieniem na delikatną, kobiecą prawie twarz młodego kolegi, którego jasne oczy zwracały się ku niemu szczerze i przyjaźnie. Ale brew jego pozostała ściągniętą, gorzki wyraz nie zeszedł z twarzy.
— Masz do mnie interes? — spytał krótko.
— Mam! Czy już wychodzisz?