Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/131

Ta strona została skorygowana.
127
──────


serca? Ty jeden może wiész, że inaczéj postąpić nie mogłem. Ty wiész, jakiemi wysiłkami utrzymuję się na powierzchni tego marnego świata pozorów, wiesz, że sam jeden, bez pomocy, wybiłem się z uścisków nędzy, że pracowałem dnie i noce, żyłem czarnym chlebem i tego nawet nieraz do sytości nie miałem. Ty wiész, ile wysiłków, pracy, upokorzeń kosztowało mnie zdobycie nędznego bytu; wiész, że musiałem wejść w lichwiarskie szpony, z których dotąd wydobyć się nie mogę, ażeby mieć narzędzia pracy, pokój do przyjęcia — pozory. I w tém położeniu, ja, niepewny jutra, ja — skrępowany, miałem się ożenić z kobietą, nie mającą pojęcia o wartości pieniędzy, z kobietą, urodzoną, wzrosłą, wychowaną w zbytku! Gdzieżbym ją pomieścił, jak utrzymał? Nie dość na tém: wraz z nią trzebaby było wziąć na siebie ciężar dwóch jeszcze egzystencyj, niezdolnych do samoistnego bytu. Ależ to stałoby się dla mnie kamieniem, uwiązanym do szyi, z którym musiałbym pójść na dno społeczne, lub rzucić się do Wisły wraz z tymi, którzyby się na mnie oparli. Gdybym to uczynił, oni wszyscy co mnie potępiają, nazwaliby to szaleństwem, zabiliby mnie swojém szyderstwem, zaprzeczyliby mi prawa bytu, jako pozbawionemu rozsądku. Dziś milczą przynajmniéj, nie śmieją rzucić mi w oczy tego, co o mnie myślą; wówczas obrzucaliby mnie swojém współczuciem obłudném, deptali jak człowieka, który każde-