Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/134

Ta strona została skorygowana.
130
──────


Umilkł nagle i przycisnął ręką czoło, jakby ono pęknąć miało. Może przyszedł mu na myśl pan Melchior i ta nieubłagana życiowa konieczność, która zmusiła go rzucić ukochaną w jego objęcia.
— Nie mów mi o tém nigdy — zaczął znowu zaledwie dosłyszalnym głosem, jakby mu nagle tchu zabrakło. — Stało się. Odstać nie może i nie powinno.
Kto wié, czy nie odpowiadał w ten sposób jakiéj nagłéj pokusie, budzącéj się w jego piersi.
— I ci ludzie — zawołał — sądzą mnie, jako odstępcę, mnie...
Wzburzony umysł nie mógł się uspokoić odrazu, na kształt fali, która choć wicher ustanie, długo rozbija się o brzegi. I on cichł i ciągle wybuchał jeszcze.
— A teraz — mówił znowu — trzeba walczyć, walczyć i... zwalczyć!
Jerzy spoglądał na niego z rodzajem uwielbienia.
— Któżby zwyciężył, jeśli nie tacy, jak ty!
— Tak sądzisz? — odparł Czercza, wracając do sarkastycznego tonu, pod którym zwykł był ukrywać wzruszenie. — Nie wiem, czy powinienem ci być wdzięcznym za tę przepowiednię?
— Jakto?
— Nie jesteś przecież tak naiwny, by sądzić, że powodzenie idzie w parze z zasługą, że nagrodą uczciwości jest uznanie, a zdolność daje korzyści. Takie rzeczy dobre są w powiastkach dla dzieci: ludzie