wiedzą, co o nich trzymać. Jeśli więc jesteś pewny, że w téj walce ze światem zwyciężę — no, to nietęgie masz o mnie wyobrażenie.
— Ryszardzie, Ryszardzie, jakiś ty gorzki!
— Ja? dlaczego? Ja stwierdzam jedynie fakt; a jeśli on wydaje ci się potwornym, to już doprawdy nie moja wina. Patrz‑że na to, co się dzieje; pozbądź się na chwilę tych konwencyonalnych okularów, które jedni drugim wkładają na oczy i zaprzecz mi, jeśli możesz. Zresztą inaczéj zacność nosiłaby po prostu nazwę dobrego interesu, a w takim razie gdzież byłaby zasługa?
— Więc pocóż mówisz o walce, gdy jesteś przekonany, iż tylko nikczemność popłaca. Ty przecież nikczemnym nie będziesz?
Czercza przez chwilę patrzył w oczy młodego człowieka jasnym, przenikliwym wzrokiem.
— Wszyscy — wyrzekł — próbujemy siły naszych zasad w zapasach z rozkładającą się potęgą życia. Trzeba ją znać; inaczéj przyszłość zadrwi z naszych pięknych teoryj, pokazując nam ich nicość, i zostawi, jak dzieci, z rozwianym puchem kwiatowym w ręku.
— Może więc lepiéj opuścić ręce, lub według twego wyrażenia: rzucić się na dno Wisły?
— Samobójstwo jest dla mnie wstrętne, jak porażka. Życie buntuje się. A potém, im trudniejsze zadanie, tém więcéj nęcące. Każdy przecież szedłby prostą drogą, gdyby ona wiodła do celu nieomyl-