panu przeznaczam, wymagałoby jednak natychmiastowego oddalenia się z Warszawy i to na długo. Nie wiem, czybyś się pan na to zgodził?
— Kładł szczególny nacisk na niektóre wyrazy.
W obecném położeniu Czerczy, propozycya prezesa była niespodziewaną łaską losu, a nawet, kto wie, przy zmienionych okolicznościach, mógł jeszcze ożenić się z Marcelą. Jednak było coś w tonie i osobie prezesa, co działało na niego odpychająco, budziło nieufność.
— Wyjechać z Warszawy mogę każdéj chwili — odparł wreszcie oględnie — nie wiąże mnie tu nic, nawet małżeństwo moje jest zachwiane.
— Zachwiane? — zawołał prezes — czy pozwoli mi pan zapytać z jakiego powodu?
— Są to moje osobiste sprawy, wszakże niema tu tajemnicy: jesteśmy dzisiaj oboje zbyt ubodzy, ażeby tworzyć rodzinę.
Wypowiedział to z otwartością, która mogła miéć rozmaite powody. Prezes, mający ciągle do czynienia z ludźmi, przywykły był liczyć się raczéj z nikczemnemi niż szlachetnemi pobudkami.
— Zbyt ubodzy — powtórzył — jest to powód, który ja mógłbym usunąć... gdyby...
— Gdyby? — powtórzył młody człowiek, oczekując na wyraźniejsze słowo.
— Gdybyśmy się porozumiéć mogli...