Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/15

Ta strona została skorygowana.
11
──────


po lśniącéj posadzce, w któréj jego postać odbijała się jakby w zwierciadle. Wreszcie zbliżył się do stołu i zapytał:
— Niema herbaty?
—  Jest, jest! — zawołała Marcela.
I wbrew zwyczajowi nalała mu jéj sama.
On nie usiadł, sięgnął po cytrynę, wycisnął ją prawie całą w filiżankę i pił zwolna zamyślony.
W téj chwili dzwonek odezwał się w przedpokoju i za chwilę weszła do jadalni kobieta niemłoda, z twarzą inteligentną, ruchliwą, ale zmęczoną, ubrana w czarną, wełnianą suknię i czarny kapelusz, którego pióra musiały być nieraz na wilgoci i wietrze bo rozkręciły się zupełnie.
— A! panna Nelicka — wyrzekła protekcyonalnie Marcela, nie wstając z miejsca.
Stanisław zamyślony zapomniał ukłonić się nowo przybyłéj. Nie uczynił tego zapewne przez niegrzeczność, ale był zwykle roztargniony; a trudno przecie wymagać, by kto przełamywał swą naturę dla jakiejś nauczycielki, która nawet ładną być przestała. Zresztą Marcela, bardzo w podobnych razach uważająca, nie przypomniała mu także należnego pannie Nelickiéj powitania.
Jadwinia za to, pomimo niedawnych napomniéń siostry, zerwała się z miejsca i poprowadziła przybyłą czemprędzéj do siebie.