Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/151

Ta strona została skorygowana.
147
──────


Może nie pierwszy raz spotykał człowieka, którego kupić nie zdołał, ale zawsze był to rezultat dla niego ujemny. Zawiodła go dyplomacya i zwykła znajomość ludzi. Doznał porażki i powrócił do swego gabinetu tak ponury, iż ci, którzy znali go dobrze, unikali jakiegobądź interesu.
Prezes nie należał do ludzi, którzy w zwykły sposób swój zły humor spędzają na podwładnych, ale gdy był rozdrażniony, miał pewne charakterystyczne przycięcie ust, z których niekiedy wydobywało się lekkie plaśnięcie i pewien złowrogi błysk w oczach, które mroziły krew w żyłach interesantom. W takich chwilach najniewinniejsze żądanie i najsłuszniejsza prośba doznawały nieubłaganéj odmowy. Prezes zwykle łaskawy, nawet czasem wspaniałomyślny, stawał się twardym, jak kamień; z ust jego niechętnie wychodziły słowa, a syczące „nie” było jedynym wyrazem, jaki można było z niego wydobyć.
W takich razach, a na szczęście zdarzały się one rzadko, prezes zamykał się u siebie, nie przychodził nawet na obiad pod pozorem migreny, zajęcia, niecierpiącego zwłoki, lub nagłego wyjazdu. Domownicy wiedzieli, co to znaczyło i unikali nawet téj części domu, w któréj znajdowały się apartamenta i biura samego pana. Jeden kamerdyner Hilary, przywiązany do niego obowiązkami służby, chodził na palcach i oczekiwał w przedpokoju, uważny na