Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/152

Ta strona została skorygowana.
148
──────


najlżejsze skinienie, a strzegł drzwi jego lepiéj, niż Cerber strzegł wejścia do piekieł. Tak było i dnia tego po rozmowie z Czerczą, tak było i dnia następnego. Hilary, który znał swego pana wybornie, służąc mu lat kilkanaście, robił w duchu uwagę, iż nie pamiętał tak groźnéj burzy — gdy nagle wezwany gwałtownym głosem dzwonka, pobiegł, drżąc, do jego gabinetu. Prezes siedział przed biurkiem, zajęty rachowaniem banknotów.
— Chodź tu — wyrzekł krótko, nie patrząc na wchodzącego.
Hilary zbliżył się o ile mógł najciszéj. Wiedział, iż w podobnych chwilach pan jego miał nerwy szczególniéj wrażliwe.
— Pójdziesz — mówił prezes — do panny Sawińskiéj, oddasz jéj list i pieniądze, które tu załączam. Przerachuj! Masz tu rs. 11,620, będziesz żądał pokwitowania; jeśli ci go nie dadzą, nie będziesz nalegał. Kobiety najczęściéj nie mają o porządkach kasowych najmniejszego pojęcia.
Hilary wstrzymywał oddech. Nieraz już nosił pieniądze pod rozmaitemi adresami; suma jednak nigdy nie była tak wielką i nigdy nie miał żądać za nią pokwitowania.
— Rozumiesz? — spytał prezes.
— Rozumiem — odparł bez zająknięcia, chociaż nie rozumiał ani słowa.
— Oddasz pieniądze i list do rąk własnych pan-