się instynktownie ku sobie i przytuliły się jedna do drugiéj. Marcela płakała, Jadwinia, wyczerpana wybuchem energii, miała łzy w oczach.
— Biedneśmy! — wyrzekła starsza.
— Biedne! biedne! biedne! — powtórzyła młodsza.
— I mamy to znosić ciągle — zawołała Marcela. — Już lepiéj być żoną pana Melchiora.
— Nie, jabym za niego nie poszła nigdy — zaprotestowała Jadwinia.
— Dziecko jesteś!
— To być nie może, by nie było przed nami innéj drogi.
Marcela westchnęła z głębi piersi i spojrzała na siostrę zbolałemi oczyma istoty, poddającéj się okropnej konieczności.
— Na twojem miejscu ja... — pochwyciła Jadwinia.
W tej chwili mowę jéj przerwało lekkie poruszenie przedpokojowego dzwonka. Umilkła nagle i obie z Marcelą stały chwilę, przerażone, oniemiałe. Nie było kogo posłać, aby zobaczył, kto dzwoni. Czyżby to inkasent powracał?
Dzwonek odezwał się znowu, ale cicho, dyskretnie. Pomimo to Marcela pochwyciła siostrę za ręce.
— Nie otwieraj! — szepnęła błagalnie.
— Po długiéj przerwie zadzwoniono znowu, ale bez niecierpliwości, jakby osoba dzwoniąca chciała zaznaczyć, iż nie ma praw żadnych, a tylko doprasza się o otworzenie drzwi.