— Może to pan Melchior? — zauważyła Marcela.
— Tém lepiéj — ozwała się Jadwinia.
— Nie, to nie jest wierzyciel: wierzyciel inaczéj dzwoni.
— Zobaczę — odparła wreszcie młodsza siostra.
Otworzyła drzwi i ujrzała przed sobą nieznanego człowieka, który z powagą, właściwą służbie wielkich domów, skłonił się i zapytał, czy może się zobaczyć z panną Sawińską, gdyż ma jéj wręczyć list z pieniędzmi od pana prezesa Olbrowicza.
List z pieniędzmi! była to rzecz niesłychana. Jadwinia zdumiona wprowadziła go do pokoju, w którym znajdowała się siostra. Usłyszała ona słowa Hilarego, a gdy ten zatrzymał się z uszanowaniem przy drzwiach, spytała drżącym głosem.
— List z pieniędzmi do mnie?
Hilary znał ją z widzenia, skłonił się przed nią tak nizko, jak to czyniono za życia ojca i podał list z wyraźném wahaniem — bo przecież list powinien być podany na tacy.
Marcela pochwyciła go ciekawa, niecierpliwa, nie zdolna pohamować się nawet wobecności obcego człowieka. Rozerwała kopertę i czytała. Hilary tymczasem, według odebranego zlecenia, badał pokój, w którym się znajdowała Marcela, wyraz jéj twarzy i najdrobniejsze szczegóły otoczenia, okiem człowieka, przed którym nic nie uchodzi.