Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/161

Ta strona została skorygowana.
157
──────


wykazać zarówno to, co mu się należało od innych, jak jego własne należności.
Stanisław wracając z biura, zastał siostry nad stosami banknotów, o których schowaniu nie pomyślały wcale. Stanął, jak wryty; źrenice jego zapaliły się, rumieniec wystąpił na twarz; zrobił ruch, jakby chciał zagarnąć ten skarb niespodziany, i wstrzymał się siłą woli.
— A to zkąd? — zapytał głosem zdławionym.
— Prezes odesłał jakiś dług, zaciągnięty u ojca.
— Prezes? Jaki prezes?
— Olbrowicz.
Stanisław wiedział dobrze, iż w papierach ojca nie było śladu podobnego długu, ale wiadomość tę zachował dla siebie.
— Czy ty się nie mylisz? — spytał znów po chwili.
Wzruszyła ramionami z uśmiechem, jak to czyniła dawniéj, gdy była pewną czego.
— Jakże to było? kto przyniósł? kiedy? — badał daléj Stanisław.
Marcela podała mu list odebrany. Stanisław pochwycił go ruchem gorączkowym i jednym rzutem oka przeczytał wszystko, nawet adres na kopercie.
— Dlaczegóż pieniądze te odesłał tobie, nie mnie? — zapytał.
— Prawda! — zawołała, uderzona tą uwagą.
— I nie żądano pokwitowania? — ciągnął daléj swoje badanie.