Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/163

Ta strona została skorygowana.
159
──────


w pomoc rodzinie człowieka, z którym był w blizkich stosunkach. Z prezesem i to było możliwe: słynął ze wspaniałomyślności. Potrzeba mu było wiedziéć, co sądziła o tém Marcela.
— O czém myślisz? — spytała go siostra. — Trzeba będzie zaraz spłacić, co się komu należy, uwolnić rzeczy z pod zajęcia.
— Trzeba będzie także ograniczyć bardzo wydatki, zreformować dom, zmniejszyć mieszkanie. Bo z téj sumy zostanie się nam niewiele.
— Tak? — westchnęła, zachmurzona nagle tą koniecznością.
— Chyba, że małżeństwo twoje z Melchiorem nastąpi niedługo.
W téj chwili zapomniała zupełnie o starym kawalerze.
— Oh! — zawołała — teraz położenie nasze się zmieniło. Pozwól mi odetchnąć i nie myśléć o nim.
Brat spojrzał na nią podejrzliwie. Suma ta przynosiła im ulgę, ale nie zmieniała z gruntu położenia. Czyżby wiedziała coś więcéj i przed nim ukrywała... Próbował ją wybadać ostrożnie, bez obudzenia nieufności.
— To dziwne — wyrzekł, patrząc jéj wprost w oczy — iż w papierach ojca nie było wzmianki żadnéj o téj sumie.
Nie zafrasowało jéj to wcale.