— Jakaż wam suma potrzebna? — powtórzył pan Melchior, nie odbierając odrazu odpowiedzi na swoją propozycyę.
Stanisław zdecydował się szybko.
— Panie! — zawołał — ojciec mój słusznie nazywał się najzacniejszym z ludzi. Przecież ja nie wiem, czym powinien... Marcela... nie wiem czyby przyjęła.
— Panna Marcela? — powtórzył nieco smutnie stary kawaler — alboż ona ma pojęcie o interesach! Będzie to sprawa między nami dwoma.
Te słowa usunęły ostatnie skrupuły Stanisława; podniósł głowę — był zdecydowany.
— Wieleż potrzeba? — powtórzył jeszcze pan Melchior.
Jak każdy człowiek oszczędny, który postanowił wydać znaczną sumę, wolał uskutecznić to odrazu, jak gdyby szło o przebycie przykréj operacyi.
— Trzy tysiące w banku handlowym, dwa we wzajemnym kredycie, tysiąc w kasie przemysłowców, a niektóre drobne należności, to znowu tysiąc.
Pan Melchior był przygotowany na trochę mniéj. Nie okazał tego jednak. Napisał czek na siedem tysięcy rubli i wręczył go Stanisławowi.
— Idź pan — rzekł — i powiedz Marceli... pannie Marceli, poprawił się, widząc spojrzenie jéj brata — niech się nie troszczy o przyszłość; niech wie, że jest ktoś, co radby przeczuć jéj myśli, usunąć przed nią