czy panna Sawińska przyjąć go zechce, i odebrawszy chętne przyzwolenie stawił się w zwykłéj porze wizytowéj. Marcela, powróciwszy do normalnych warunków, otrząsła się z rozpaczliwéj apatyi, w jakiéj zostawała dotąd. W dawném swém otoczeniu odnalazła sama siebie, a gdy usiadła znów na kozetce w swoim buduarze, smutek jej przybrał formy łagodne, nie odbierał jéj pamięci o sobie, ale przeciwnie dodawał uroku.
Zapowiedziana wizyta prezesa, chociaż uważała ją tylko za akt światowéj grzeczności, sprawiła jéj wielką ulgę, podniosła niejako we własnych oczach, była dowodem, iż nie straciła swego towarzyskiego stanowiska. Od rana więc przygotowywała się do niéj.
Siostra, w zastępstwie panny Matyldy, z którą się rozstać musiała, upięła jéj bujne włosy, bo już tego to biedna Marcela sama uczynić nie była w stanie. Żałobny strój, robiony w jednym z pierwszych magazynów, podnosił jeszcze białość jéj cery. Gdyby nie kolor téj sukni, nie krepa, którą była obszyta, mogła była myśléć, iż nie zmieniło się nic w jéj położeniu, jak się nie zmieniło wokoło niéj.
Światło dnia zimowego znów łamało się i odbijało od niebiesko‑zielonawych portyer, rzucając na sprzęty delikatne odblaski, a nawet wielkie liście rysowały swe ostre zęby na tle okna, ustawione w złoconéj żardinierze, pośród kamelyi i hyacyntów, jak za dawnych czasów. Ogrodnik dnia tego rano przy-