— Och! — odparła zmieszana, sama nie wiedząc czemu tém spojrzeniem — potrzebujemy bardzo przyjaźni ludzkiej, któżby jéj nie przyjął z wdzięcznością!
— Przyjaźń daje pewne prawa.
— Prawa? — powtórzyła.
— Niezawodnie, a najprzód prawo do zaufania.
Uśmiechnęła się mimowoli i odrzekła z odcieniem budzącéj się kokieteryi:
— To bardzo wiele; prawa tego nie dostaje się w spadku. Trzeba na nie samemu zasłużyć.
— Powiedz pani, co na to uczynić potrzeba? Dać się poznać. Będę się o to starał.
Milczała. Było coś w jego słowach, głosie, wejrzeniu, co budziło w niéj wrażenia zmarłe we łzach rozpaczy, co pobudzało żywsze bicie serca.
— A wówczas — mówił daléj — powierzy mi pani może swoje myśli, chęci, zamiary.
— Alboż ja mam zamiary jakie? — odparła, powracając nagle do poczucia smutnéj rzeczywistości.
Westchnęła z głębi serca i spojrzała na niego cudnie pięknemi oczyma, które w téj chwili były podobne do oczu konającéj łani.
Te oczy zelektryzowały prezesa.
— Pani się zdaje — zawołał — że masz tylko przed sobą drogę cierni i smutku. Odczuwamy to zawsze doznawszy bolesnéj straty. Tymczasem życie wysnuwa się coraz z innego wątku. Jest ono wie-