Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/179

Ta strona została skorygowana.
175
──────


kuistém pożegnaniem, jak mówi Heine, ale nowa wiosna przynosi znów to, co zima zabrała.
W danéj chwili prezes umiał być poetycznym, przytém Heine był jego ulubieńcem, a piękna kobieta zawsze nasuwała mu go na pamięć. Dnia tego postawił on swój stosunek z Marcelą na stopie przyjaznéj poufałości; prosił o pozwolenie odwiedzania jéj często, a ona mu go udzieliła bez wahania. Na dziś było to dość, pożegnał nie myśląc o tém, że ta przyjemność kosztowała go blisko dwanaście tysięcy rubli.
Zblizka, przy świetle dnia, Marcela wydała mu się piękniejszą jeszcze, niż na wieczorach; ocenił wprawném okiem znawcy, iż piękność ta nie miała nic sztucznego, a przytém sprawdził dostatecznie jéj wdzięk, wykwint, wyrobienie towarzyskie, które czyniły ją podobną do oszlifowanego brylantu.
Ma się rozumiéć, iż nie było mowy o sumie odesłanéj przez niego. Ani on, ani ona nie uważała za stosowne o niéj napomknąć. Ona nie wątpiła ani na chwilę, iż to był dług rzeczywisty, a zatém zwrot ten był rzeczą tak prostą, iż nie było o czém wspominać...
Prezes wychodził z domu Sawińskich rozpromieniony, gdy niespodzianie spotkał się z Hyacentem, bo ten przypadkiem, czy umyślnie, spacerował po Krakowskiém Przedmieściu. Znawca fizyognomii swego pryncypała, widząc, że burza minęła, zagadnął prezesa